Witam serdecznie po długiej nieobecności.
Czasem są sprawy, które zaprzątają głowę bardziej niż klikanie w klawiaturę. Życie na przykład. Tak, życie to ciekawe zajęcie. Nie da się go zresetować ani wcisnąć „play/stop”. Nie czeka. I pcha do przodu. Ku miłości. Ku przygodzie. Na życie nie ma L4. Nie ma wymówek, tu brakuje miejsca na „ale”.
Czy w takim razie nie jest ono zbyt trudne do ogarnięcia? Nie! Wystarczy dopasować je do swoich potrzeb (nie, nie na odwrót – nie dostosowujemy siebie samych pod zastane warunki – to warunki mają być „pod nas”). Przede wszystkim należy marzyć.
I konsekwentnie dążyć do celu. To jedyna recepta na szczęśliwe życie – podążanie za pragnieniami. A że się sparzysz? No i co z tego! Najwyżej przez moment będzie Ci nadzwyczaj ciepło.
Nie traktuj życia jako smutny obowiązek. Traktuj je jak wyzwanie. Codziennie rano
z uśmiechem witaj świat i bierz się z nim za bary. Znajdź w sobie wewnętrzną siłę i wolę walki. I stawiaj czoła wyzwaniom. Może to wydawać się głupie, ale powtarzaj sobie każdego poranka „jaki ten świat jest piękny, a ja jestem szczęśliwym człowiekiem”. To pomaga, naprawdę! Po jakimś czasie takie myślenie wchodzi nam w krew. I zaczyna być prawdą.
Moje życie to rozmowy z bliskimi, miłość, nieprzespane noce pełne rozgorączkowanych słów i myśli oraz podróże. Te małe i duże.
Niedawna – do Rumunii. Na stopa. Coś niesamowitego.
Niedługo będziecie mogli zaznajomić się bliżej z moją wyprawą, dziś – zapraszam Was na fotorelację z autostopowego szaleństwa.
Jeszcze jedna rzecz – wyniki konkursu muzycznego. Nie miałam ostatnio głowy do tego, by porządnie umyć włosy, a już ogarnąć blogosferę to było wyzwanie niczym lot na księżyc.
Zwyciężyła Laura – dziewczyno – chapeaux bas, pięknie napisane 🙂 Płyta leci do Ciebie.
Rumunia – maj 2016
(śledźcie podpisy pod zdjęciami)
Pierwsza tabliczka – łapanie z Wrocławia/Bielany. Zabawna sytuacja – poszłyśmy na wylotówkę, kumpela prowadziła i nagle słyszę: „Ale jaja! Zgubiłam stację! Niedawno tu była”. To był tekst roku. 😀
Zdrowe żarcie zawsze w cenie 😉
Jak się łapie na przejściu granicznym w Barwinku?
Powiem szczerze, że szału nie ma. W ten sposób spędziłam bite cztery godziny na tej cholernej drodze. Pięknie świeciło słonko, ptaszki śpiewały… Szkoda tylko, że nic nie jeździło!
A tu spałam. Tam hen hen na szarym końcu. Nawet w majówkę był grill. A co! („Narodowe święto grilla” – cytując Michała – który podrzucił nas jeszcze w Polsce)
Jedna z pierwszych wioseczek. Przy każdym domu – winorośl porastająca altany. I panie na ławkach przed domami.
Bzy może i kwitną, ale śniegu w górach po kolana. A nawet i więcej – bo i do czterech metrów (sic!)
Starówka w stolicy. Powiem szczerze – szału nie ma. Mnóstwo knajpek, ale wszystko pod turystów. Ja odwiedziłam skromniutką grecką jadłodajnię i cudnego personelu nigdy nie zapomnę (dzięki panu kelnerowi wiedziałam, jak wydostać się z miasta! – złoty człowiek)
Kto by nie chciał zajrzeć pod spódnicę? 😉
A może kawa? Też by mnie tak mogli witać co rano.
Powalający sklep. Cztery piętra: księgarnia, papeteria, fotografia i sztuka oraz domowe gadżety. Istny raj! A herbata z daktylami….poezja.
Wspomniałam, że cały dzień lało jak z cebra? Jednak z takimi parasolami żadna pogoda nie straszna.
A złapać takie auto, to byłoby idealne dopełnienie. Niestety – stało przed warzywniakiem i chyba czekało na właściciela… Ech, gdybym miała kluczyki!
Jedno z wejść do tutejszej kawiarni. Nie wiem jak Was, ale mnie zachęciło.
A tu już przed imprezą z uczestnikami rajdu autostopowego z Gliwic pod Braszów. Chleb z sojowym pasztetem i fasolka po bretońsku = królewska kolacja!
Poranek na polu namiotowym. Uchwyciłam moment, gdy nie padało (a to nie mały sukces, bo padało przez prawie cały mój pobyt w Rumunii).
Poznajcie Zenona – przypatałętał się do chłopaków z namiotu obok. Cwaniak, chciał zabrać się na gapę.
A tak mogłam spać, tylko żal mi było pieniędzy 😉 Prawie jak na Czarnym Lądzie.
Uwaga – jadłabym! Bo takiego ciasta (tak, to tort!) jeszcze nie widziałam.
Gorąca dziewczyna. Wokół wszyscy opatuleni po uszy, a ona w kaloszach i letniej sukience. Śliczny widok.
Kolejne wejście do kawiarni – w bramie stało kilka wielkich regałów z książkami, a wśród nich takie oto obrazy. Nazwa lokalu? „La Biblioteque”
I inna restauracja – pizzeria tym razem. Ależ oni mają pomysły!
A to co? Ma się ten talent 😉
Jeden z wielu barwnych rowerów, które rozświetlają ulice miast.
Braszów! Widzicie ten napis? Ciekawe, kto się kim inspirował: bo chyba nie je jedna pomyślałam o Hollywood?
Strada Sforii – jedna z najwęższych uliczek w Europie.
Przepięknej urody kwiaty. Jak widać, nie poddały się aurze i dzielnie kwitną nawet przy lodowatym wietrze (kocham wiosnę…).
Liceum w Braszowie. Szczerze mówiąc, sceneria nie zachęciła mnie do odwiedzenia skromnych progów tego przybytku… Oczami wyobraźni widzę trupa w szafie. I to nie na lekcji biologii.
Mówiłam, że rowery to dobro narodowe Rumunii.
Rynek w Braszowie. Te kolory wprawiają w zachwyt. A w centrum miejsce znalazły sobie gołębie. Nie sądziłam, że może być ich tak wiele!
Na wzgórzu widać warowne budowle. Niestety było już za późno, by iść zwiedzać, ale z tego co słyszałam – jest co oglądać.
Do Sighisoary! Wcześniej – cały Braszów pokonaliśmy komunikacją miejską – rozkład autobusów mam w małym paluszku. A co do flagi – to genialny pomysł: tak przychylnych reakcji nie widziałam jeszcze w życiu. Wszyscy uśmiechali się, machali nam i z chęcią by zabrali, gdyby nie to, że łapaliśmy w cztery osoby.
Wejście na samą starówkę. Kolory już zachwycają, a to dopiero początek. Na schodach spotkaliśmy Polaków i od nich dowiedzieliśmy się, że na szosie transfogarskiej zalega od 2 do 8 metrów śniegu! A ja chciałam tam kimać…
Rzut okiem na miasto i ruszamy dalej.
Po lewej widzimy wieżę, najbardziej znaną i cenioną w miasteczku wpisanym na listę UNESCO.
A po prawej – Dom Draculi.
Są też nieziemskie okiennice… (już za nimi tęsknię!)
I wspaniałe kamienice.
Rynek na starym mieście.
140 stopni na wzgórze, gdzie znajduje się kościół i liceum pokonane. Teraz niech mnie ktoś zniesie…
Wnętrze szkoły. Też bym do takiej chciała chodzić!
Czy tylko ja mam wrażenie, że cofamy się do średniowiecza? (Kupiłam nawet drewniany grzebień ❤ )
I rower…
…i drugi.
Inna droga prowadząca na starówkę. Zakochana jestem po uszy w tym miejscu.
Bo moja dusza nie jest szara i uwielbia barwy.
I niebieskie domy…
Kraj dziewiczej natury. Naprawdę nie lubię zgiełku miast, gdy mam do wyboru takie widoki.
Polska! Krótko po czekaniu na stopa w Barwinku przez 5 godzin (jak ja nie cierpię tego przejścia!) powitał nas wschód słońca. Kocham ten kraj…
I moje ulubione buty. Zjechały ze mną pół świata i całą Polskę. Jak mogłabym ich nie uwiecznić (pomijając fetysz robienia zdjęć stóp)
Ach, i jeszcze na moment wróćmy do Bukaresztu, gdzie w centrum miasta łapałam stopa. Bo mogę!
Już wkrótce – obszerna relacja z wyjazdu. Stay tuned!
Z.
(wszystkie zdjęcia mojego autorstwa – proszę o niekopiowanie bez wcześniejszej zgody)
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie...
Podobne
Ta księgarnia, te parasolki, te rowery, ten Zenon 😉 Narobiłaś mi dziewczyno apetytu na Rumunię (i na buraczkową), przepiękne widoki i po prostu mistrzowskie zdjęcia! Oczy mi się nie mogą nacieszyć jak widzę to wszystko. Mogę spytać czym fotografujesz? I oczywiście czekam na obszerniejszą relację. Jak zamilkłaś po ostatnim wpisie to czułam, że święci się coś dużego i wspaniałego. Możesz opisać w relacji jak najlepiej przygotować się do takiego wyjazdu, ile mniej więcej wydałaś i jak poznałaś te osoby z którymi byłaś? Mam plan, żeby zwiać dokądś w wakacje, może nie aż tak daleko. Na dobry początek Polska 🙂 Ty to masz wyczucie, powinnam uczyć się do sprawdzianu, a będę podziwiać zdjęcia 😉
I oczywiście serdecznie Ci dziękuję Zosiu za konkurs. 😀 Cieszę się że Tobie, twojemu Gustowi Muzycznemu i twojej Estetyce się spodobało. Jak mogę się z Tobą skontaktować?
PolubieniePolubienie
Laura! Twoje słowa ucieszyły mnie przeogromnie! Nawet nie wiesz, jak niekiedy potrzeba człowiekowi potwierdzenia, że to, co robi ma sens i powinien dalej się rozwijać. Nie tylko dla siebie, ale i dla innych, którzy są z nim. Można być nie wiem, jak skromnym, ale nikt mi nie powie, że pochlebstwa nie są przyjemne 😉
Lustrzanki się jeszcze nie dorobiłam, pstrykam zdjęcia iPhonem 5s. A już przeczytać, że zdjęcia mam mistrzowskie to największy komplement – bo ja do tej pory byłam totalnym beztalenciem jeśli chodzi o fotografię.
Myślę, że tej przygodzie poświęcę więcej niż jeden wpis. Muszę w końcu opisać nie tylko drogę, ale też ludzi. I – wedle życzenia – zdać raport z praktycznej strony wyprawy. Także maj upłynie nam pod znakiem podróży za jeden uśmiech 😉
A co do skontaktowania się – w tamtym poście podałaś mi swojego maila. Tam się dogadamy 🙂
PolubieniePolubienie
Beztalencie fotograficzne? Gdzie przepraszam?! iPhone robi lepsze zdjęcia niż myślałam, ja mając całkiem dobry aparat nie umiem takich zrobić, a kompozycje bardzo ładne. Bardzo miło mi będzie przeczytać więcej o twoich wojażach, poznanie Zenona to też wielka przyjemność. Chciałabym częściej widzieć twoje fotografie. To co robisz ma na mnie ogromny wpływ i jestem Ci za to bardzo wdzięczna, dzięki Tobie utwierdziłam się w przekonaniu, że droga pod prąd to właśnie moja życiowa droga 🙂
PolubieniePolubienie
Droga pod prąd „normalności” to jedyna słuszna droga. Bo czym tak naprawdę jest ta „normalność”? Bojaźliwi ludzie zamknęli się w jej ramach, by nie musieć walczyć ze swoimi demonami. A przecież wyjście przed szereg, wyrwanie się z szarego tłumu i odwaga, by być sobą, kształtują człowieka. Ja nie umiałabym żyć tak jak większość ludzi.
Wybrałam swoją ścieżkę i może idę nią sama (ale nie samotna!), ale jestem szalenie szczęśliwa, bowiem działam w zgodzie z moim sumieniem i własnym obrazem siebie. Opinie innych znaczą dla mnie tyle, co nic. Super sprawa, wiesz?
Coraz więcej fotografuję, myślę, że niedługo będzie tu więcej moich prac (tymczasem możesz zajrzeć na Instagrama, tam częściej udzielam się „zdjęciowo”).
Z.
PolubieniePolubienie
Witaj, super fotki 🙂 Opisy są Tobą…też fajne 😉 Też lubię Rumunię, podróże, etc… Żyj kolorowo, rób na złość szarości, przyj pod prąd do żródła 🙂 pozdrawiam. Michał
PolubieniePolubienie
Dzięki!
Podróże to…najpiękniejsza część życia! Dopiero w drodze czuję, że żyję. Będąc „na miejscu” nie umiem się odnaleźć. Dopiero poza domem rozkwitam.
I wszystkim życzę takiego spełnienia!
Pozdrawiam,
Z.
PolubieniePolubienie
Świetne zdjęcia, zazdroszczę wypadu bo sam kiedyś pisałem, o chęci odwiedzenia rumuńskich wiosek. Będę zaglądał częściej. 🙂
PolubieniePolubienie
Węgry i rumuńska przestrzeń mnie zachwyciły, ale ten Parlament jest przerażający. Zwłaszcza w kontekście tego, kto go stworzył. I ten sklep, i wszystko, i Czarny Ląd, i rowery i kwiaty. Ale liceum jakby mniej zachwycało, taki Hogwart, ale zbudowany na starym indiańskim cmentarzu, nawet dom Draculi blednie…
O, też robisz zdjęcia butom!
Przypomniało mi się, jak bardzo podobały mi się Węgry w czasie wakacji. Co prawda, w porównaniu z późniejszą o dzień Chorwacją i o jakieś dwa tygodnie Włochami miałam mieszane uczucia, ale chyba chciałabym jeszcze tam wrócić. Ale do Chorwacji też (mają taki super język, na dziękuję mówią ,,hvala”) 😀
PolubieniePolubienie
Oglądałam każde jedno zdjęcie i czytając opis nie mogłam doczekać się następnego! I Ty piszesz, że jesteś beztalenciem fotograficznym? Zakazuję Ci tak pisać (a wiem, co mówię, bo sama jestem fotografem, zaawansowanym amatorem co prawda, ale zawsze). I, kurczę, rok starsza jesteś ode mnie, a tyle świata zwiedziłaś. A tak na serio- motywujesz mnie do spełniania marzeń. Czas wyrwać się z domu. Daleko rodzice mnie nie puszczą. Kto wie, może w wakacje. Na razie lecę obczaić następny post ;D
PolubieniePolubienie